6 stycznia 2015

"Babez for breakfast" Lordiego ląduje w gronie płyt, które muszą swoje odleżeć, żeby nabrać urzędowej mocy prawnej do oficjalnego zachwycania się nimi. Do 1 lutego muszę ogarnąć jeszcze dwa ostatnie albumy, żeby w pełni cieszyć się warszawskim koncertem. Nie mogę się go doczekać, tak bardzo mi brakuje tańcowania!

Bo na imprezie sylwestrowej oczywiście nie wytańczyłam się jak należy. Można sobie myśleć, że skoro ląduje się w remizie strażackiej na jakiejś wiosce, to i zabawa będzie po wiejsku przednia, a tu chała! Nędznie było, no. Nie umiem bawić się w towarzystwie osób wystrojonych w jakieś ą ę ciuchy, którzy najwyraźniej wychodzą z założenia, że dobra zabawa to chlanie wódy do upadłego i rzyganie gdzie popadnie (w tym w czyjeś buty - how fucked up is that?!). Muzyka generalnie słaba, wiedziałam, że brak osobistego zaangażowania w tworzenie plejlisty się na mnie zemści : |. Dobrze, że gdzieś po pierwszej wzięłam Winampa w swoje ręce i zaczęłam wygrzebywać bardzo nieliczne hiciory, bo całą noc spędziłabym na wpierdalaniu sałatek i wlewaniu w siebie cydru, no jak dla mnie bez sensu.

Sytuację ratował fakt, że po tym jak Diablica zawinęła się po północy ze zwłokami Diabła, to przynajmniej trajkotałam z pewnym radosnym dziewczęciem o serialach, Doktorze (dobra kobieto, wstąp w szeregi whovian!) i o tym, że facet ma porządnie prowadzić w tańcu. I odwiozła mnie do diabelskiego domu rodzinnego, miło z jej strony ^^.

Włam do owego domu wyszedł zaskakująco sprawnie. Myślałam, że będę wisiała na telefonie dzwoniąc do Diablicy chuj wie ile, ale zeszła po mnie naprawdę szybko. Strasznie żałuję, że była zbyt rozespana, kiedy radośnie jej oświadczałam, że w remizie zostawiłam swój plecak z jakże zacną zawartością pod postacią szczoteczki do zębów i gaci na zmianę, bo podejrzewam, że dręczyłaby mnie z tego powodu pewnie do dzisiaj.

Swoją drogą to powyższe udowadnia tylko, że ostatnie czego mogę się spodziewać w tym roku, to ogarnięcia się. Pierdoła pozostanie pierdołą i nic na to nie poradzę. Może to i nawet lepiej, bo ile ciekawych wrażeń mi to dostarcza! Z tego powodu dorobiłam się nawet smartfona! Jednak trzeba mieć internetowe zabezpieczenie w razie gdyby znowu na 15 minut przed odjazdem Polskiego Busa ze stolicy do domu okazało się, że zamiast koncertowej rezerwacji wywaliłam bilet powrotny. Ach, byłoby zabawnie, gdyby nie Diabelski Samsung na wypasie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz